on chce mi kupowac rozne rzeczy, z ubran, kosmetykow..itp glupio mi tak ;[ mowie mu, ze nie potrzebuje nic i nie musi mi kupowac bo ja sobie kupie.. tak naprawde ciesze sie, ale glupio mi isc z
Nie wiem od czego zacząć ale postanowiłam założyć tutaj konto, bo już nie daje sobie rady. Przejrzałam forum i pocieszył mnie trochę fakt, że są jeszcze ludzie którzy rozumieją... Do sedna - czuje się po prostu gorzej niż gówno. Bezużyteczna, nieprzydatna do niczego, dla nikogo. Ktoś może pomyśleć no idiotka... kończy studia, ma męża, ma rodzine, jest zdrowa... Otóż nie do końca. Jestem kłębkiem nerwów, denerwuje się przy każdej okazji (tak samo jak mój ojciec alkoholik z zaburzeniami psychicznymi bliżej nie zidentyfikowanymi - bo sobie nie pozwolił). I to jest najgorsze - matka, która całe życie wmawia mi, że jestem jak ojciec - uparta, a dalej ją cytując "jebnięta, popierdolona, kretynka, nieudacznik", a poza tym jestem "od sprzątania, jak dupa od srania" jak to pięknie mi podziękowała podczas naszej kłótni, gdy kolejny dzień ja sprzątałam po wszystkich a ona siedziała w swoim pokoju i jedyne co robiła to obgadywala mnie do swoich koleżanek czy rodziny i jak zawsze użalała się nad sobą. Niestety muszę z nią mieszkać, bo nie mam gdzie - nie mam też pracy od marca tego roku, mąż zarabia także nie zbyt wiele. U teściów mieszkaliśmy krótko, gdy musieliśmy opuścić wynajmowane mieszkanie (właściciel chciał je wyremontować). Mąż raczej nie wytrzymałby długo z rodzicami, a poza tym niestety najlepiej mieszka się samemu. Kiedyś miałam dobre relacje z matką - dziś nie chce mi się nawet na nią patrzeć, a co dopiero gadać. Poczułam do niej obrzydzenie kiedy udawała bezradną. Kiedy nie miałam już siły (ona pewnie też) ale ja chcialam pozbyć się ojca z domu (i to dawno) lecz ona mnie nie słuchała, bała się go. Mój ojciec pije od ok 15 lat z przerwami i jest z nim coraz gorzej. Teraz siedzi w swojej oborze jak to mówię a tak na serio wybudował dom, którego za grosz nie szanuje...tyle lat pracy, wyjazdów za granicę a on wszystko przepił i przepija dalej. Jedynie co tam ma to meble kuchenne i kanapę - od pół roku nic nie kupił bo ma inne priorytety. W domu wszystko brudzi, nie sprząta, rozwala kabine prysznicowa gorzej nic dziecko. A co jest najlepsze to, że mówi że czuje się jak na wygnaniu, że każdy ma go gdzieś. Ale prawda jest taka że karma wraca... Probowalismy mu pomóc już chyba z tysięczny raz ale nic. Wysyłaliśmy go do lekarzy, chcielismy mu załatwić terapię zamknięta... To wszystko na nic. Nawet teściom obiecuje, że nie będzie pil że to i tamto byle by ktoś go odwiedził... I faktycznie jeździmy tam jak idioci, jeszcze ostatnio posprzątaliśmy i daliśmy mu obiad, to co później zrobił? Za tydzień mieliśmy przyjechać ale uprzedził nas, że coś jest nie tak z ogrzewaniem i że muszą mu naprawić. Po czym pierwsi przyjechali teściowie, a on w progu ich wywalił, bo że on się źle czuje dziś, że to bez sensu i że sorry ale jedzcie do domu z powrotem... Na nasz ślub też nie przyszedł, bo się " źle czuł ". A na drugi dzień nam wydzwaniał, że nie wie co się z nim dzieje i że on się powiesi, a jak chcemy ratować chociaż psa to mamy przyjechać i to już! Powiedzcie mi czy wy byście nie zwariowali? Ja już na prawdę nie mam siły. Żałuję, że po szkole nie wyjechaliśmy gdzieś za granicę na zawsze i się nie odcięliśmy... Rówieśnicy nasi mają teraz żony, mężów, dzieci, w miarę stabilne pracę, mieszkania, domy... A my? No cóż... Wracając do wczesniejszego wątku - ojciec przez te całe lata wyjeżdżał do pracy za granice i jak zjeżdżał to już był koniec naszej wolności. Ale matka chyba to lubiła - ja bym nazwała to syndromem sztokholmskim. Ja znowu nie cierpiałam tego, bo gdy przyjeżdżał przynosil słodycze, było fajne ze dwa dni a potem darcie się o wszystko, bo nic mu się nie podoba, bo nie chodzimy w zegarku tak jak on chce, bo się źle powiedziało coś, bo w ogóle on ma zły dzień. Później obraza na pół roku, było raz nawet na dwa lata... (Przeze mnie, jak to on twierdził ale to on sam przestał do mnie gadać i się interesować). No a w międzyczasie hulaj dusza piekla nie ma - tatuś setka za setką, na kolację tabletki nasenne czy inne apapy i schizy w nocy. Nie zawsze było tak grubo ale dosyć często. Przy czym ja chodziłam do technikum, dużo zakuwalam i spotykałam się z moim obecnym mężem. A matka psuła nerwy dalej na własne życzenie i miała w dupie jak ja sobie z tym radze. Pamiętam jak kiedyś miałam nawet atak paniki, to zapytała co mi jest po czym zadzwoniła do siostry żaląc się jak to ona nie ma źle. Później zamieszkaliśmy z chłopakiem że sobą i też się nic nie zmieniło, staremu coraz bardziej odwalalo, mimo że czesciej wyjeżdżał. Nic też nie dał pobyt w szpitalu, kiedy to mój mąż go uratował jak pijany połknął w cholerę tabletek. Jak nas przepraszał, że on nie chciał, że on głupi, a i tak dalej robi swoje. Mając wszywkę jeździł dalej za granice, nie leczyl się i udawał, że jej nie ma - bo jak mu kumple mówili przecież można pić, że nic mu nie będzie. Tak jemu nic nie było, tylko mi - ześwirowalam do reszty, nie mam ochoty przez nich żyć i nie potrafię się odciąć. Mam też problemy z samoakceptacją no ale też mnie to specjalnie nie dziwi, zawsze czułam się gorsza, w podstawówce na wfie ostatnia, w okularach, później ogłuchłam na jedno ucho (aparat nie pomaga). Rodzice mnie nigdy nie chwalili, interesowali się głównie tym żebym do szkoły chodziła (miałam tylko jedno koleżanke i pamiętam jak dziś jak ona się rozchorowała i się o tym dowiedziałam to nie chciałam chodzić do szkoły, bo tak się wszystkim stresowałam). I z tym stresowaniem mam tak do dziś, w gimnazjum i technikum było już lepiej bo wzięłam się w garść i próbowałam nawiązywać bardziej kontakty, miałam więcej dobrych koleżanek, starałam się uczyć - mimo że musiałam dłużej siedzieć niż inni (tak mi się zdaje) ale to dzięki temu czułam się lepsza. Ale z tyłu głowy zawsze coś zostaje, nie jestem dalej pewna siebie, łatwo się łamie przy błahostkach a co dopiero problemach. Nie chcę mi się wstać z łóżka, robię to co muszę - prysznic, śniadanie, kawa, studia, szybkie zakupy i znów do łóżka przed tv lub telefon/laptop. Raz na jakiś czas się spotykamy ze znajomymi itp. ale ja najchętniej bym przesiedziała cały dzień w domu. Nic mnie nie cieszy nawet lampka wina... Gdy teraz szukam pracy na cześć etatu, żeby połączyć to ze studiami to stresuje się jeszcze bardziej, czy dam radę. Bo widzę, że jest jeszcze gorzej ze mną. Pamiętam że jak chodziłam do pracy to tak nie myślałam o wszystkim i jako łatwiej wszystko szło ale z drugiej strony nie nadaje się do wielu prac, gdyż często mam tak że Boje się panicznie z kimś rozmawiać, że go nie zrozumiem, że nie będę wiedziała co zrobić, że ktoś mnie wyśmieje. Boje się czy dam sobie radę w jakiejkolwiek pracy, czytam opinie o pracodawcach gdzie łapie się za głowę co można z ludźmi robić i tak mi się jeszcze bardziej odechciewa. Życie jest bez sensu. Studia ledwo się zaczęły od nowa i już mam problem, nie idzie mi w ogóle praca mgr. Pisze kilka dziadowskich stron i nic z tego nie wynika. Boje się, że jeszcze to zawale i będę bez normalniej pracy, bez studiów, bez wlasmego bezpiecznego kąta przy boku walnietych ludzi. W końcu jeszcze mój mąż znajdzie sobie kogoś innego, bo po co mu taka żona. Jednak nie chce robić tego tez mężowi, żeby siedział ze mną... mam wsparcie od niego, bo mnie pociesza, nie ocenia, często wysłucha jeśli w ogóle się odważne przemówić (mam z tym po prostu trudności) ale nie potrafi mi bardziej pomóc. Nie jest specjalistą, chce mnie wziąć do lekarza ale ja się boje... że otworze się komuś, a ktoś nie bedzie mi w stanie pomóc. Ostatnie dwa lata w wakacje siedziałam cały czas w domu! Wychodziłam tylko do pracy w tamtym roku, w tym już jej nie miałam. Wiem to jest dziwne, żeby młodej kobiecie nic się nie chciało. Ja próbowałam, starałam się ale i tak zawsze się poddałam. Nie mam już siły, nie mam pomysłu. Nie chce mi się nic. Najchętniej bym umarla, to nie pierwsza moja mysl. Edytowane 11 Październik 2020 przez Patkka Hasztagi zaproś go do domu jak będziesz sama puść nastrojowa muzyczke jakieś kadzidełka ubież sie w jakąs samą koszulke i w majteczki i tak pozytywnie nastawiona otwórz mu drzwi zrozumie o co chodzi potem go pocałuj i pujdzie jak z płatka( tylko nie zapomnij zasunąc zaluzji bo możesz sie oglądać potem na youtube, a i wcześniej nic mu nie mów poproś tylko żeby przyszedł ;) powodzenia Opublikowane o 10:26h w kategorii Dorośli Chyba każdy z nas ma za sobą doświadczenie, kiedy nic się nie chce, a tyle jest do za kilka dni, termin oddania pracy zbliża się nieubłaganie, a my mamy największą ochotę na leżenie w łóżku, patrzenie w sufit lub ewentualnie oglądanie seriali i scrollowanie Facebooka. Niechęć do zabrania się do pracy jest tak duża, że wydaje się być obezwładniająca. Myślimy: „ok, miałem dziś przygotować plan prezentacji…ale tak mi się nie chce. Może zrobię to jutro? Tak! Jutro na pewno będę mieć więcej energii…” Po czym przychodzi kolejna myśl: „hmm, ale na jutro mam inne plany…czy zdąże ze wszystkim?” – pojawia się lęk!Z czego wynika niechęć do działania?Można tłumaczyć ją na wiele sposobów. Najczęściej mówimy o braku motywacji, źle zdefiniowanym, niekonkretnym celu, niskim poziomie dyscypliny czy po prostu skłonnościach biologicznych – mówiąc „taki już jestem” czy „zawsze tak miałem”. Ale czy rzeczywiście chodzi tylko o to? Często okazuje się, że nie mamy wystarczająco dobrych powodów, by przerwać stan, w którym tkwimy. Nie czujemy się aż tak źle w swoim ciele, by zacząć ćwiczyć, nie czujemy skutków spożywania zbyt dużej ilości cukru, by zacząć zwracać uwagę na to, co jemy, nie potrafimy określić czasu jakiego potrzebujemy do nauki, więc wydaje nam się, że jedna zarwana noc wystarczy, by przyswoić materiał. Dodatkowo, kiedy wpadamy w wir prozaicznych, łatwych i przyjemnych aktywności, którym poddajemy się na co dzień bardzo trudno jest wymagać od siebie zrobienia czegoś większego i mniej się wciągnąć w pewną wyliczankę przez nasz umysł. Brzmi ona: „zacząć-nie zacząć”/„chcę-nie chcę”. Wciągamy swoje myśli w grę, a nasz mózg najczęściej wybierze krótszą drogę i chwilowe szczęście. Kiedy to zauważymy, przerwiemy i po prostu zaczniemy, często okazuje się, że samo wykonanie zadania było mniej męczące niż myślenie o po głębszym zastanowieniu może się także okazać, że zadanie, jakiemu przyszło nam sprostać, zostało nam przez kogoś narzucone i po prostu nam nie zależy. Cel, do którego prowadzi nie jest spójny z naszą wizją o sobie, życiu, przyszłości czy wartościami, więc to staje się przeszkodą to pokonania oporu. Kolejnym utrudnieniem w rozpoczęciu działania jest ocenianie siebie. Myślimy: „i tak mi się nie uda, nie zrobię tego wystarczająco dobrze, i tak mam już za mało czasu”. To przekonania o nas samych przemawiają przez nas. A co gdybyś po prostu zaczął? Bez oceniania jak to robisz, bez planu minimum, jaki należy wykonać tego dnia, bez myślenia o rezultatach. Co zrobić, by pokonać lenistwo?Nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Pomocne może okazać się wsłuchanie się w siebie i wzięcie odpowiedzialności za swoje wybory. Bierność prowadzi do pogoroszenia samopoczucia, co z kolei wpływa na poczucie zrezygnowania i bezradności. Koło się zapętla. Stajemy się bierni, poddajemy się wpływowi losu na to co z nami będzie, zamiast samemu zdecydować jak chcemy, by że weźmiemy udział w konkursie – dziś mija termin zgłoszeń, ale nie możemy się zebrać, jakaś wewnętrzna siła tak bardzo nas powstrzymuje. Co z tym zrobić? Spróbujmy się zaciekawić. Może pisanie nie jest dla nas fascynujące, ale kiedy myślimy o wyborze grafik jest nam nieco przyjemniej, bo np. lubimy fotografię. Posłuchajmy siebie i idźmy za tym tropem. Kiedy zrobimy to, co chcemy, zyskujemy energię na dalsze działania. Spróbujmy wyodrębnić aspekty, które nas męczą oraz które dodają nam energii i mieszajmy je ze sobą. Na początku może nam się wydać to nie intuicyjne, ale z czasem, kiedy przekonamy się, że na całość zadania składają się różne elementy i zauważymy, a następnie zaakceptujemy, że niektóre z nich lubimy bardziej, a inne mniej – przekonanie siebie do działania powinno być mniej wymagające. nic . Siedzę przed kompem i klepię bezmyślnie , synek gra w gry komputerowe ,powinnam pobawić się z nim lub mu poczytać ( co ze mnie za matka???) . Jutro do roboty na 12 h powinnam ugotować obiad na jutro , bo dzieciarnia z tatą zostaje a